Lubiłem podróżować pociągiem nocą. Gdy tylko zaszło słońce i ciemność spowijała wszystko wokół torowiska, przelatujące drzewa i elementy krajobrazu rozmywały się na tafli szyby tworząc niedoskonałe lustro, które odbijało wnętrze pociągu. Gdy tylko usiadłeś przy szybie i nachyliłeś w odpowiedni sposób głowę mogłeś bezkarnie obserwować ludzi w przedziale. Dłubiących w nosie, czytających książki, epatujących jeszcze wybrzmiewającą między dwojgiem ludzi awanturą zaliczoną na peronie dworca.

Ten zbiór historii wpatrzony w różne punkty. Szukający w przestrzeni przedziału swojego wycinka prywatnego otoczenia na którym można skupić wzrok i udając „bycie ponad wszystkim wkoło” by przeżyć 4h jazdy rozpędzoną puszką na stalowych szynach. Z marazmu wyrywały nas tylko wizyty konduktora albo Pań z Warsa szarpiących się niemiłosiernie z wózkiem i drzwiami do przedziału, by zadać po raz setny to samo pytanie:

-‘poczęstunek w imieniu spółki PKP Intercity. Kto z Państwa się dosiadał w Iławie?’

Mruknięcie oraz seria cichych westchnień ośmioosobowego tłumu, który wpierw wyrwany z marazmu odruchowo zaczął już sięgać po bilety. Chwila zamieszania, trzaśnięcie przesuwnymi drzwiami i znów pozostajemy w tym naszym tymczasowym świecie. Jeszcze przynajmniej przez chwilę.

Poprawiłem kokon, w którym znalazłem swój fragment przestrzeni. Z jednej strony zawieszona ramoneska, która robiła mi za pionową poduszkę na laminatowej ścianie przedziału. Z drugiej strony przerzucony przez prawe ramię plecak, z którego wychodziły kable discman’a. Uzupełnieniem kokonu jak zawsze były słuchawki, które odcinały mnie od mniej lub bardziej namolnych prób nawiązania kontaktu przez tych, którzy w tej ciszy przerywanej monotonnym stukotem kół na nierównych torach, zaczęli tracić opanowanie. Za Iławą zawsze w oczach tych, którzy nie zabrali ze sobą książki ani jakiegokolwiek urządzenia przetwarzającego zapis cyfrowy lub magnetyczny na muzykę, pojawiało się szaleństwo. Wystarczyły dwie godziny przebywania w zatłoczonym przedziale, by nasze wewnętrzne szaleństwo zaczęło się zrywać ze smyczy.

W kącie przedziału siedziała para. On wpatrzony w prześwit pomiędzy zasłonami szyby korytarza, ona wtulająca głowę w oparcie pomiędzy siedzeniami. Choć ich głowy pozostają odwrócone w różnych kierunkach dłonie szukają siebie gdzieś na kolanach. Dopiero za Iławą małe palce odnajdują się w pustce i mroku przedziału Splatają się zastygając w jednej pozycji. Gdyby tylko Michał Anioł podróżował pociągiem relacji Warszawa – Gdynia inaczej namalowałby ten fresk w Kaplicy Sykstyńskiej.

Obok nich starsza Pani, która po zdjęciu płaszcza zapomniała o ściągnięciu seledynowego beretu. Próbowała jakoś nawiązać intelektualny dialog w przedziale, ale jej zapał ostudziło miejsce, w jakim się znalazła. Jest niczym dziecięca wycinanka, która trafiła do obrazów Beksińskiego. Obok niej, a na naprzeciwko mnie facet, który nakrył twarz zakurzoną zasłonką i zasnął jeszcze kilkanaście kilometrów przed Nasielskiem. Gdy zasłonka ze sztucznego tworzywa zsunęła się z jego twarzy wszystkim odsłoniła widok intymnego upodlenia, którego sami doświadczamy, gdy tylko zamykają się nam oczy. Z otwartych ust po niedogolonej brodzie cienką stróżką z ust kapała mu ślina.

Po mojej prawej stronie rodzina. Matka przy drzwiach, Ojciec obok mnie. Pomiędzy nimi latorośl, która chyba zaczęła wchodzić w okres buntu, bo po równo próbowała zdystansować się zarówno do ojca jak i matki. W brydżu na takie umiejscowienie króla mówi się widły. Nie weźmiesz lewy, jeżeli East i West Ci na to nie pozwolą. Młode próbowało na wszelkie sposoby wywalczyć sobie miejsce, przez co oboje odpowiedzialni za jego istnienie rozsuwali się z jednej strony na ścianę korytarza, z drugiej na mnie.

Uśmiechnąłem się do odbicia. Posiadanie po swojej lewej stronie zamrożonego okna było zbawieniem. Za szybą jest jakaś przestrzeń, jakieś zdarzenia, świat pokryty śniegiem. Miejsca, których nie znam. Mogę wyłączyć się i przetrwać tą podróż. Ciekawe ile czasu wytrzymałbym w tej stalowej puszce siedząc w środku. Kwadrans? Godzinę? Może minutę? Zmieniłem płytę i wcisnąłem play w discmanie.

“A cruel sleep 'cross our land | All withered and dying | As the fall, the victims | They’re dying a sad death | In our land, we lay down | And suffer again”

Z powodu podówczas dość regularnych podróży do Trójmiasta pociąg relacji Warszawa – Gdynia zawsze kojarzył mi się z „The Light At The End of the World”. Gdy włączałem ten materiał zbyt głośno zawsze jakaś starsza Pani dostrzegała cień w rogu przedziału. Jakaś para przestawała się kłócić. Dzieci oczekiwały mniej miejsca, a rodzice zgodnie zaczynali rozpatrywać, czy nie warto byłoby zmienić przedziału ze względu na duży ścisk. Tylko ten śpiący facet z przedziału, ze ściekającą śliną naprzeciwko mnie nie chciał się dobudzić. Wkomponowywał się w ten śpiący obraz Polaków w niekończącej się podróży na przełomie XX i XXIw.

“A dark girl cross our land | Is pacing. Is preying | And with her, a fever | A marching black fever | No eyes see. No features | Just black form, suffering”

W pierwszej dekadzie XXIw wracałem do MDB jeszcze wielokrotnie, ale to właśnie ta płyta i jej rozwinięcie w postaci „The Dreadful Hours” było moim faktycznym końcem tej przygody z brytyjskim doom metalem. Rozpoczętej, gdy jeszcze z TR dowiedzieliśmy się od kolegi ze sklepu Ryyyk na dworcu centralnym, że obowiązuje nas embargo. Nie sprzeda nam „Turn loose the swans” zanim nie zapoznamy się z debiutem My Dying Bride. „As The Flowers Withers” było moim la grande entrée do muzyki zbyt wolnej i żałobnej. Płytą która po równo z pierwszymi nagraniami Anathema pokazała mi, że niekoniecznie trzeba się gdzieś w tej muzyce spieszyć. Można delektować się dźwiękiem, harmonią, klimatem i rozciągać kawałki do niebotycznej długości. Ograniczenia są tylko w naszych głowach.

To dość osobliwy powrót do mojego odtwarzacza (a tak tą zapowiedź nowego MDB długograja postrzegam, choć przecież byli przez te wszystkie lata aktywni). W ciągu ostatniego roku kalendarzowego na Syberii i w Australii spłonęło dokładnie tyle lasów ile mamy w Polsce (czyli ok. 9.2 mln hektarów). Finowie, którzy robili badania na temat tego ile CO2 wiąże 1ha lasu wyliczyli, że w bilansie (pochłania 43 tony i oddaje 33 tony CO2) 1ha rocznie zabiera z atmosfery ok. 10ton CO2. Gdybyśmy chcieli ponownie odwołać się do tradycji romantycznych i stać się Chrystusem narodów kompensując środowisku to co się wydarzyło, musielibyśmy w Polsce na 4 miesiące wrócić do jaskiń z czasów przed narodzeniem Prometeusza. Każdego roku przez kolejne kilkadziesiąt lat, aż te lasy odrosną. Byłoby to oczywiście totalnie bezcelowe, bo zbilansowanie emitowanego globalnie CO2 rocznie wymagałoby 1000x większej powierzchni lasów niż te, które w ogóle tu na Ziemii posiadamy. To co uderza mnie w obrazkach przesyłanych przez Aussie najbardziej to trochę inna paralela. Wyobraź sobie, że razem ze wszystkimi lasami spłonęły nam zwięrzęta z tych lasów. Te, które przeżyły będą w męczarniach umierać przez następne miesiące. Wyjadane przez drapieżniki, choroby lub głód. Prawdopodobnie zresztą tak właśnie umierały dinozaury.

“You have her sympathy | You have her tears | She tries only to take | All your fears | The pain she feels | When she drinks your soul | Is hers to suffer | It is her toll | Believe me, she’s helpless | When she curses our land | When she swallows light | It’s not her hand”

Wygląda na to, że My Dying Bride nagrało piękny podkład muzyczny dla zbliżającej się dekady. Gdy wyjdzie już cały zapewne wróci do mnie razem z wcześniejszymi płytami na dłużej.

Grunt, by jak najdłużej obserwować to co się dzieje wkoło z dystansu. Wygląda na to, że tylko tyle nam pozostało.

——
cytaty z kawałka otwierającego „The Light At The End of The World” My Dying Bride, czyli „She Is The Dark” –> https://open.spotify.com/track/0dl6nGOQLXzcJ9eKOLrtCE…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *