To kraina większa o prawie 1/3 od obecnego mazowieckiego, gdzie 70% porastają lasy i pokrywają bagna. Na każde 100km kwadratowych przypada jedynie 2,7km bitych dróg – bez asfaltu, betonu. Ot takie klepisko. Do wielu obszarów można dotrzeć jedynie drogą wodną, brak dokładnych map, a administracja państwowa kończy się na granicy miast i większych osiedli. Tambylcy utrzymują się głównie z gospodarki naturalnej. Narzędzia, ubrania i sprzęty domowe wytwarzają sami. Dotyczy to także obuwia wytwarzanego z wierzbowego łyka zwanego postołami. Są szalenie praktyczne, bo kiedy jest mokro robią się miękkie. W zimie za to, jak się nie ma butów, to się nie wychodzi na dwór.

Podział obowiązków w rodzinie jest dość tradycyjny. Z racji tego, że kobiety rodzą dzieci na ich barki spadają wszystkie domowe obowiązki. Mężczyźni odpowiadają za sianokosy dokonywane wśród łąk bagiennych, choć na co dzień prowadzą raczej żywot kacyka podzwrotnikowego – polują, łowią ryby. Warunki glebowe tej krainy są co najmniej słabe, w związku z czym plony są także raczej symboliczne. Dodatkowo dochodzi skrajne zacofanie rolnicze i to, co widzieliśmy np. w Wikingach jako standard tam jest raczej high endem. Tłuczeniem kaszy i mieleniem zboża zajmują się kobiety. Te w większości z racji umiejscowienia przetwarzają dostarczane przez mężczyzn produkty, które udało się im zebrać, złowić, zdobyć czy w inny sposób pozyskać. Z racji tego, że jedyny prąd jaki występuje w okolicy to wyładowania atmosferyczne, a zimy do najłatwiejszych nie należą, tworzą zapasy z tych produktów. Z nich żyje potem cała rodzina.

To, że gospodarka w tej krainie jest zacofana nie oznacza, że nie wytworzyła własnych zasad inżynieryjnych. Chaty składają się z czterech pochyłych ścian zbudowanych w kształcie dachu opartego wprost na ziemi, gdzie pomiędzy dwoma kłodami pozostawia się miejsce na tradycyjne obniżenie. Stodoły to konstrukcje proste – dachy z wiązanek trzciny lub darnic oparte na czterech grubych belkach leżących na dębowych słupach wkopanych w ziemię. Ściany tworzą okrąglaki wiązane na węgieł. W takich stodołach zboże składuje się w odgrodzonych narożnikach, a pomiędzy nimi ubija się klepisko.

Cała okolica to królestwo wody. Wszędzie obecne są liczne cieki wodne, jeziora, stawy, bagniska oraz rzeki rozlewające się po okolicy tworząc meandry, rozgałęzienia i odnogi. Ta okolica to raj dla ptaków wodnych oraz rzadkiej roślinności. Nie bez przyczyny nazwano je także kaczym rajem. Taka ilość wody to, niestety, miejsce bytowania wielu owadów. Wkoło unoszą się niewyobrażalne ilości komarów, meszek oraz gzów wszelkiego latającego i gryzącego robactwa.

Wszystko wkoło tworzone jest z drewna. Drewniane są domy, łodzie przypominające czółna, wiklinowe kosze do połowu ryb, wspomniane buty.. wszystko. Cmentarze także są drewniane, tyle, że krzyże obwiązane są kolorowymi ręcznikami. Miód pozyskuje się z uli zbudowanych w wydrążonych pniach drzew – wyglądają niczym te, które widziałeś grając w Wiedźmina.

Tambylcy nie przyznają się do żadnego organizmu państwowego jaki panował nad tym terytorium i z uporem. Mówią jakimś wydziwionym miksem wywodzącym się z lokalnej gwary pomieszanej z językami „okupantów”. Religijnie większość z mieszkańców do prawosławni, choć część wyznaje judaizm i mniej niż 1 na 10 katolicyzm. Najbliższy kościół od większości mieszkańców dzieli  kilkadziesiąt kilometrów. Od stacji raz na tydzień odchodzi pociąg towarowy w kierunku Warszawy. Z tej stacji do kościoła jest 56 kilometrów głuszą i tymi „ubitymi” drogami. Marne nadzieje jednak, by te deklarowane wyznania były zbliżone do znanych powszechnie uznawanych form wyznaniowych. Wyznania przyniesione tu przez „okupantów” zlały się z lokalnymi przesądami, szamanizmem czy ludową praktyką. Ogromna część tambylców przez całe życie na oczy nie widziała księdza, stąd pokolenia pozostawione sobie wyznają wymieszały różne wyznania, dołożyły do tego swoją mitologię i widzimisia. Wkoło spotykasz tych, którzy wypełnili przestrzeń po braku scentralizowanej religii – szeptuchy, baby jagi czy zielarki, które prezentują mieszaninę legend ewangelicznych z przeżytkami słowiańskiego pogaństwa, dla którego okoliczne puszcze były ostatnim rezerwatem. W wierzeniach wyraźnie widoczne są jeszcze stare spory religijne Rzymu z Bizancjum oraz sekciarskie dogmaty, które na świecie dawno wygasły, ale w puszczy odkwitły z nową mocą.

Ktoś mógłby zadać pytanie jak to się stało, że ta ostoja przetrwała w tej formie z dala od cywilizacji. Pierwszymi, którzy zarejestrowali obecność tych osiedli były władze Rosyjskie. Gdy wysłały tam policję, by dokonać spisu albo chociaż jakoś ucywilizować towarzystwo wszyscy rozpierzchli się po bagnach. Wychodzili z nich tylko czasami by napadać samotnych urzędników, pocztę czy bogatszych chłopów, którzy zaczęli ciągnąć w te strony.

Ta powyższa kraina to Polesie na chwilę przed wybuchem II Wojny Światowej. Tambylcy to Poleszucy, którzy po prawdzie najbliżej mają do Białorusinów, ale od każdego sąsiada (wg nich okupanta) wyciągnęli trochę dla siebie. To ludzie czasów kolei, pojazdów mechanicznych, elektryfikacji, przemysłu, radia i drukowanych książek. Jakby nie patrzeć Europejczycy.

Nie wiem jak sytuacji na Polesiu wygląda dzisiaj, ale myślę sobie, że tym sprzed stu lat próbując wytłumaczyć obecny świat z pewnością namówilibyśmy ich, by dołączyli do Greenpeace.  Są im zdecydowani najbliżsi w wartościach, poglądach i podejściu do życia. Dlaczego akurat Greenpeace? A to tutaj poniżej dorzucam taką zajawkę do poczytania w środę: https://www.totylkoteoria.pl/2018/09/Greenpeace-ocena-organizacji.html?fbclid=IwAR2_YdRevmt-ET2u16PcXEZh8lpdpukNpASyL1xFlTrxe_sMpf0vZC6Ilko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *