Chciałem coś mądrego napisać, na temat tej całej Kai Godek, tego Harrego Potera, który witał z Susłem Antonova, tej malejącej ilości testów na Covid, żeby siłą udowodnić Polakom, że na wybory jednak można pójść, ale chyba już mam dość tego angażowania mnie przez narratora wydarzeń do oceny chorej rzeczywistości, którą tworzy wkoło mnie.

Jedna rzecz mnie tylko nie przestaje zadziwiać, że dalej jest jakaś grupa facetów, którzy uważają, że nadal można sypiać z kobietami nie biorąc aktywnego udziału w ich protestach. Nie uznawać swojej odpowiedzialności za obronę sprawy wolności wyboru, która ma dziś ponownie decydować się (przy udziale ludzi w większości w wieku poprodukcyjnym) na Wiejskiej. Nie mniej dziwię się też dziś dziewczynom, które bezrefleksyjnie tych samych facetów do swojego łóżka wpuszczają. Są przecież na tyle duże, że chyba ktoś im w końcu powiedział, że ta chwilowa słabość to jedyny sposób, by Ci pierwsi, mistrzowie neutralności, racjonalności oraz tumiwisizmu, mieli szansę przedłużyć swoją głupotę w genach na kolejne pokolenia? Z tego powodu, to zaostrzanie prawa jest im także na rękę, choć żaden z nich już tego otwarcie nie przyzna. Serio, strasznie to porąbane, że w XXIw bez względu na poglądy religijne oraz przekonanie, czy człowiek zaczyna się od momentu połączenia plemnika z jajeczkiem, zagnieżdżenia zarodka w macicy czy w końcu któregoś tam tygodnia, mamy jeszcze ludzi, którzy chcą w tym wypadku kobiety wcisnąć w swój jedynie słuszny punkt widzenia. Co gorsza, jest też jakaś grupa istot obdarzonych testosteronem, którzy na ten jawny zamach na wolność kochanych przez nich istot nie reagują otwartą agresją. Taką samą jak na złodzieja czy gwałciciela. Kartezjusz, gdy pisał o wolności wskazywał, że wolność wyboru jest podstawą godności człowieka i to o tą godność tu przede wszystkim chodzi.

Ale ja nie o tym chciałem.

Mam ostatnio fazę na Haley Reinhart i przypadkiem zorientowałem się, że umknęło mi całe piękno tego teledysku. Tylko teledysku, bo kawałek kocham od dawna przeokrutnie (tip: włączyć, rozkręcić dwa oczka bardziej niż na „głośno” i dać temu kawałkowi płynąć w otaczającej przestrzeni. Pomaga na wszystko, także na suchoty, podagrę oraz bóle w krzyżu). Rozczulił mnie strasznie, bo w pierwszych kadrach jest ulica, gdzie parę lat temu stałem z kawą szczerząc się do wszystkich wkoło. Przecznicę dalej jest świetne miejsce, by złapać na zdjęciu napis Hollywood, a jakieś za kolejne 300m po prawej stronie jest siedziba Capitol Records. Wcześniej przy tej ulicy jest też mały klub, taki na maks 100 osób. Do dziś żałuję, że nie starczyło mi czasu, by zobaczyć tam na żywo Black Label Society, które grało tego dnia wieczorem. Kilka mil dalej w prostej linii już brzeg Pacyfiku i zimny prąd kalifornijski czyniący z tego wybrzeża prawdziwy raj.

Chciałbym móc usiąść na tej plaży* dzisiaj i pomyśleć: „jak dobrze, że te wszystkie cuda, które się w Polsce odwalają nie dotyczą skrawka ziemi, po której zamierzam stąpać przez resztę moich dni”. Takie marzenie. Bardzo czarno-białe.

* Choć przecież ja tego L.A. nie lubię. Byłoby jednym z ostatnich miejsc tam, gdzie chciałbym się na dłużej zatrzymać .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *